Wypożyczenie auta w Maroku. Atrakcje Chefchaouen – dobrego złe początki

Początki w Maroku do łatwych nie należały. Po wyjściu z samolotu od razu udaliśmy się do oddziału wypożyczalni, z której mieliśmy odebrać samochód. Był on już opłacony wcześniej, bo tak było taniej. Pozostało tylko dokupić ubezpieczenie i odebrać auto. Łamaną angielszczyzną z mocną domieszką francuskiego przywitał nas bardzo miły Pan, który już miał przygotowane dla nas dokumenty. Okazało się jednak, że chce nam zablokować na karcie kredytowej około 7,5 tys, zł. Tłumaczymy mu że korespondowaliśmy z jego kolegą Ilhamem, który zapewnił nas, że przy wykupie jednego z pakietów ubezpieczenia udział własny jest zredukowany do minimum. Ciężko było się dogadać, bo Pan słabo mówił po angielsku. W końcu Paulina wysadziła Pana zza komputera i  sama usiadła na jego stanowisku, próbując odszukać maile. Trzy razy logowała się na swoją pocztę, ale za każdym razem hasło było nieprawidłowe. Zaczęła się już martwić, że przez to całe zamieszanie zapomniała hasła, kiedy nagle przez przypadek zorientowała się, że marokańska klawiatura ma inny układ klawiszy i skrótów. Udało się! Znalazła maile od Ilhama i poprosiła miłego pana, żeby zadzwonił i wyjaśnił sprawę. Łatwo nie było, szczególnie ze względu na słabą znajomość angielskiego miłego pana i naszą zerową znajomość francuskiego – ale w końcu, po prawie dwóch godzinach komunikacji za pomocą gestów, obrazków i pojedynczych prostych słówek angielskich udało się wszystko odkręcić.  Grunt to się nie poddawać.

Generalnie w Maroku ciężko jest się dogadać po angielsku. Dominuje francuski. My zazwyczaj porozumiewaliśmy się na migi.

Odebraliśmy auto – które ku naszemu zaskoczeniu miało przejechane niecałe 300 km i jeszcze nie ściągniętą folię z siedzeń. Ruszyliśmy w kierunku hotelu. To był długi dzień. Udaliśmy się więc na krótki spacer po okolicy w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Kiedy wróciliśmy, padliśmy wykończeni.

DSC_0044Następnego dnia wstaliśmy o świecie i ruszyliśmy w kierunku Szefszawanu. Szefszawan to przepiękne błękitne miasteczko. Nam jego urok przyćmił trochę deszcz, zimno oraz pewien nieznajomy. Chcąc upewnić się czy idziemy właściwą drogą, zapytaliśmy pierwszego napotkanego człowieka – Medina? I wskazaliśmy palcem kierunek. To był błąd… Od tego czasu mieliśmy cień, którego nie dało się pozbyć. Szedł za nami wszędzie,  nawet na obiad. Zanim go podano wyszedł jednak, mówiąc, że wróci jak zjemy i odprowadzi nas do auta. Zjedliśmy, wychodzimy, a jego ni widu, ni słychu. Cieszymy się, że zniknął i próbujemy odnaleźć drogę w zawiłych uliczkach mediny. Kiedy jesteśmy już prawie przy aucie, on nagle wyłania się jak spod ziemi. Ma pretensje, że za nim nie zaczekaliśmy. Po drodze zauważamy, ze nie jest sam… jesteśmy otoczeni z kilku stron. Kiedy docieramy do auta grzecznie mu dziękujemy i wsiadamy. Ten jednak nie pozwala nam odjechać i żąda 50 MAD za to że był naszym przewodnikiem. Kłócimy się z nim, że nic takiego nie było ustalone. On jednak nie daje za wygraną. Rzucamy mu jakieś drobne i w końcu udaje nam się odjechać. Nigdy więcej naciągaczy!!! Od tego czasu uważamy, a o drogę pytamy policję, kobiety lub sprzedawców w sklepie.

Mimo niezbyt miłych przygód jakie nas spotkały, Szefszawan wszystkim gorąco polecamy – to naprawdę urocze miejsce!

Może zainteresują Cię inne wpisy?

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

1 Comment

  1. Tak, Szafszawan jest magiczny. Czysta pachnąca medyna ukryta wśród gór Rif… jedyny problem w Maroku to właśnie naciągacze, mają tak różne sposoby, że nawet pod przykrywką deklarowanej przyjaźni („just for friendship), potrafią wyłudzić, ile tylko mogą. Szkoda, bo kraj jest nawprawdę wart odwiedzenia, a ludzie ogólnie są sympatyczni.

Leave a Reply

Translate »

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

rogalin