Bałkany – kuchnia, drogi, zakwaterowanie, ceny.

W poprzednim poście pisaliśmy co zapadło nam w pamięć w każdym z krajów, który odwiedziliśmy. Dziś trochę o tym co, gdzie, jak i za ile. Po powrocie wiele osób pytało nas gdzie spaliśmy, jak szukaliśmy noclegów, jak daliśmy sobie radę z taką ilością walut, czy stan dróg na Bałkanach jest rzeczywiście taki tragiczny jak wszędzie opisują. Spróbujemy odpowiedzieć na te pytania.

Pieniądze/Waluty

serbski dinarPrzejeżdżając przez 11 krajów, spotkaliśmy się z siedmioma walutami – korony czeskie, węgierskie forinty, dinary serbskie, bośniacka marka zamienna albo inaczej marka konwertybilna, albańskie leki, chorwackie kuny. Najmniejszy problem z wymianą walut był na Słowacji, w Czarnogórze i Kosowie, bo w krajach tych płaci się w euro. Przed wyjazdem najbardziej martwiliśmy się jak damy sobie radę z tyloma walutami? Dodatkowo granicę z Serbią przekraczaliśmy w sobotę – a jak wiadomo kantory i banki niekoniecznie pracują w weekendy. W Czechach, Słowacji i na Węgrzech musieliśmy wykupić winiety. Po raz kolejny okazało się, że strach ma wielkie oczy. W większości krajów bez problemu można płacić w euro. Granicę czeską przekroczyliśmy późno w nocy. Dopiero po kilkudziesięciu kilometrach znaleźliśmy czynną stację benzynową, na której mogliśmy kupić winietę. Zapłaciliśmy w euro, a pani resztę wydała nam w czeskich koronach. Na Węgrzech również można było płacić w euro – resztę otrzymaliśmy także w euro. Na Węgrzech musieliśmy też zatankować –bez problemu zapłaciliśmy kartą. Po przekroczeniu granicy z Serbia od razu udaliśmy się w poszukiwaniu przygranicznego kantoru. Wymieniliśmy po 30 euro – nie za dużo, bo po co później martwić się co zrobić z resztą, której nie wydaliśmy. Nasze obawy co do czasu pracy kantorów, okazały się ponownie bezpodstawne. Kantory były czynne nie tylko w sobotę do późnych godzin wieczornych, ale i w niedzielę. W prawie każdym sklepie w Serbii, Bośni i Hercegowinie oraz w Albanii można płacić w euro. Rzadko, o ile w ogóle, zdarzało się, że musieliśmy szukać innego sklepu. Warto jednak wziąć ze sobą dużo drobnych – najlepiej banknotów. Nie wszędzie chcą bowiem przyjmować bilon. Czasem też zdarza się, że reszta wydawana jest w lokalnej walucie. Lepiej więc, żeby pani w sklepie czy knajpce wydała nam z 5 czy 10 EUR niż ze 100 czy 200 EUR.

Drogi

DSC_0032DSC_0598Kolejną sprawą, która nurtowała nas przed wyjazdem, a zarazem najczęściej zadawane pytanie po powrocie – to stan dróg. Wiele naczytaliśmy się o beznadziejnych , dziurawych drogach. Generalnie, oprócz tego, że dojechaliśmy do celu, chcieliśmy jeszcze cało wrócić. Przed wyjazdem pospisywaliśmy numery telefonu do assistance i ubezpieczyciela – w razie „w”, gdyby jakaś niemiła sytuacja spotkała nas w trasie, żebyśmy wiedzieli co robić. Po przejechaniu ponad 4 tys. kilometrów stwierdziliśmy, że najgorsze drogi były w Polsce i w Czechach, a im dalej, tym lepiej. Stan dróg w pozostałych krajach naprawdę bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Jedynie w Albanii spotkaliśmy trochę dziur, kiedy zjechaliśmy z głównych dróg – poza tym napotkane dziury moglibyśmy policzyć na palcach. Jedynymi spotykanymi przeszkodami bywały chodzące samopas zwierzęta – krowy, osły, kozy, owce – czasem bardzo uparte, spacerujące środkiem ulicy – a co tam , w końcu one są u siebie, a my jesteśmy gośćmi – to się trzeba dostosować.

Ludzie

Ludzie na Bałkanach są po prostu wspaniali! Sympatyczni, uśmiechnięci i niezwykle pomocni. Gdyby nie napotkani przypadkiem ludzie, nie raz nie mielibyśmy gdzie spać i nie dotarlibyśmy do części miejsc, które chcieliśmy zobaczyć. Jak to mówią, kto pyta – nie błądzi – my z tej zasady korzystaliśmy wielokrotnie. Kiedy zastanawialiśmy się gdzie jechać, gdzie można coś zjeść, albo gdzie spać – po prostu zatrzymywaliśmy się i prosiliśmy o pomoc pierwszą napotkaną osobę. Nie raz zdarzyło się, że ludzie zaprzestawali czynności, którą akurat wykonywali i ruszali nam z pomocą. Czy to dzwonili po znajomych, albo prowadzili kilkaset metrów dalej, do sąsiadki, żeby zapytać czy może nam pokój wynająć, czy też rysowali mapkę dojazdową albo wręcz sami chcieli nas eskortować do pożądanego przez nas celu. Niesamowite! W Polsce chyba jednak takie rzeczy się nie zdarzają.

Gdzie spaliśmy i za ile

W podróży spędziliśmy 9 nocy. Wyjeżdżaliśmy w piątkowy wieczór – noc spędziliśmy więc w aucie, zmieniając się za kółkiem. Pierwszy nocleg – w Niszu, zarezerwowaliśmy w dzień wyjazdu. Był w dobrej cenie – coś około 10 EUR od osoby, miał parking i wifi,  a po długiej i męczącej drodze, pewnie nie mielibyśmy już sił, żeby czegoś szukać. Również ostatnią nockę spędziliśmy w aucie. Zrobiliśmy postój na jakiejś stacji benzynowej na Węgrzech i przekimaliśmy 3 godziny w samochodzie, po czym ruszyliśmy dalej. Resztę noclegów szukaliśmy na bieżąco – bo i jak mieliśmy coś rezerwować wcześniej, skoro nie wiedzieliśmy, gdzie wylądujemy wieczorem. A gdzie spaliśmy? Różnie. Najczęściej w apartamentach, kwaterach prywatnych, albo u ludzi w domach. Za noclegi płaciliśmy od 5 do 10 EUR. Zawsze mieliśmy prysznic z ciepłą wodą i czystą pościel. Razy tylko, w Sarajewie, spaliśmy w hotelu 3* za 15 EUR ze śniadaniem. Generalnie unikaliśmy dużych miast, bo tam zazwyczaj jest drogo. I kończyło się to tak, że lądowaliśmy w jakiejś małej wiosce, gdzie o hotelu można było pomarzyć.

Internet

W trakcie naszej wyprawy chcieliśmy na bieżąco prowadzić bloga, dlatego też szukając noclegu często pytaliśmy o wifi. Tu również pozytywne zaskoczenie. Jedynie raz czy dwa zdarzyło się, że w miejscu gdzie nocowaliśmy nie mieliśmy dostępu do Internetu. Zazwyczaj jednak, gdy udaliśmy się do najbliższej knajpki – problem znikał. Pod tym względem Bałkany oceniamy wyżej niż Polskę. W wielu większych jak i mniejszych miastach było bowiem otwarte wifi dostępne dla wszystkich.

Co jedliśmy (i piliśmy ;)) i za ile

Na śniadanie prawie codziennie jedliśmy tradycyjnego bałkańskiego burka za 1 EUR. Jest to rodzaj placka nadziewanego mięsem lub serem, podawany na ciepło. Tłusty, ale smaczny i pozostawiający nasze żołądki na długo zapełnione. Burka często popijaliśmy jogurtem – za około 0,6 EUR.

Na śniadanie najlepszy burek z jogurtem

Za obiadokolacje nigdy nie płaciliśmy więcej niż 3-4EUR. Jadaliśmy zawsze w lokalnych knajpkach, to co jada się w okolicy – czyli pljeskavicę lub cevapi.

DSC_0079Pljeskavica jest to coś jak nasz hamburger, jednak o wiele smaczniejszy (w Polsce nie jadamy hamburgerów – a te bałkańskie pljeskavice były naprawdę dobre). Przebojem był bar w Żabljaku, w którym po zamówieniu pljeskavicy pani zaprowadziła nas do pomieszczenia obok – sklepu mięsnego, gdzie mieliśmy wybrać sobie kawałek mięcha, które to za chwilę dla nas usmaży 🙂

Pljeskavica

DSC_0082

Cevapi jest to z kolei grillowane lub smażone mięso mielone uformowane w małe ruloniki.

DSC_0330

DSC_0323

Najtańszy obiad zjedliśmy w Albanii – za 4 porcje ryżu z tradycyjnym albańskim sosem oraz 3 piwa i sok dla kierowcy zapłaciliśmy aż 6EUR.

Do kolacji najczęściej zamawialiśmy zimne piwo – bo jak to mówią, człowiek nie wielbłąd, pić musi. Piwo w knajpce kosztowało 1 EUR, czasem 1,5 EUR. Wieczorem, na lepszy  snem piwko również wskazane – w sklepie kosztowało ok. 0,6 EUR.

No i to by było na tyle. Żegnamy się z Bałkanami – przynajmniej na chwilę 😉 Jeśli macie jakieś pytania – piszcie!

Może zainteresują Cię inne wpisy?

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

3 Comments

  1. piotrek pisze:

    W jaki sposób dotarliście do Albanii?

    • Jechaliśmy samochodem z Ulcinij w Czarnogórze do Shkoder w Albanii. Spędziliśmy tam tylko jeden dzień, ale tak nam się podobało, że ponownie się tam wybieramy. Dotrzemy tam około 3 lipca, wracając z Rumunii i Grecji. Tym razem chcemy spędzić w Albanii trochę więcej czasu. Zapraszamy do śledzenia bloga 🙂 W razie jakiś pytań prosimy pisać w komentarzu na blogu, na fb, albo na maila: [email protected] Pozdrawiamy!

  2. balkanyrudej pisze:

    Ja w zeszłym roku po raz kolejny spędziłam miesiąc na Bałkanach, tym razem zwiedzając ten rejon Europy samochodem. 10 krajów, 6500km, tylko 7 noclegów pod namiotem, reszta w samochodzie (KiaPicanto). Do tego był to przełom kwietnia/maja, więc turystów wszędzie jak na lekarstwo. Dzięki temu, że w Chorwacji dopadła nas masakryczna pogoda, udało nam się dotrzeć przez Albanię (gdzie byliśmy prawie dwa tygodnie) do Grecji, naszego najdalej wysuniętego miejsca na trasie, czyli do Meteorów.
    Generalnie kosztowo, miesiąc na Bałkanach wyniósł nas 3000zł, z czego najwięcej zeżarła Kianka, choć i tak na ceny benzyny narzekać nie mogliśmy.
    W tym roku na Bałkanach spędziliśmy dwa tygodnie, znów objazdowo, samochodem.
    Na blogu chwilowo spisuję moją trekkingową wyprawę na Bałkany z 2010 roku, a samochodowe podróże jeszcze przede mną.
    Póki co mogę Was zaprosić na facebookowy profil, gdzie znajdziecie zdjęcia z naszych samochodowych wojaży po Bałkanach 🙂
    https://www.facebook.com/KiankaExpedition
    na bloga oczywiście też zapraszam 😉

Leave a Reply

Translate »

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

rogalin