W drodze do Marrakeszu. Bliskie spotkanie z marokańską policją.

DSC_104Nie zdążyliśmy jeszcze ochłonąć po naszej wizycie w Essouirze, a już jechaliśmy w stronę kolejnego punktu naszej wyprawy – jednego z największych miast Maroka – Marrakeszu. Essouire dzieli od Marrakeszu zaledwie 180km ładniej, szerokiej, najczęściej dwupasmowej drogi. Na tak krótkim jak na nasze standardy odcinku nie spodziewaliśmy się niczego nadzwyczajnego i zakładaliśmy, że około trzygodzinna podróż minie nam szybko i bezproblemowo. Jak się później okazało myliliśmy się.

Początkowo droga mijała nam spokojnie. Na tej „prawie” autostradzie kilometry uciekały nam bardzo szybko. Jednak jakieś 100km przed Marrakeszem spotkała nas mała niespodzianka. Wyjeżdżając z za zakrętu zobaczyliśmy na swojej drodze policjanta, który wymownym ruchem ręki nakazał nam zjechać na pobocze. W samochodzie zapanowała mała konsternacja. Za bardzo nie wiedzieliśmy za co zostaliśmy zatrzymani i co będzie dalej. Przed wyjazdem czytaliśmy wiele forów, porad i blogów osób, które podróżowały po Maroku i w jednej chwili przypomniały nam się porady chłopaków z Paragonu z podróży, żeby podczas kontroli policji włożyć klikadziesiąt MAD-ów w dokumenty. Szybka, choć trochę chaotyczna dyskusja. Co robimy? Wkładamy pieniądze w dokumenty? Ile? Pierwszy raz jesteśmy w takiej sytuacji… Panowie policjanci już zaczynają z nami rozmowę, kiedy niezdarnie, na ich oczach wkładamy do paszportu 50 MAD. W miarę poprawną angielszczyzną jeden z nich prosi nas o dokumenty. Zaczyna tłumaczyć, że przekroczyliśmy prędkość o bagatela 9km/h!!! Jechaliśmy 89km/h na ograniczeniu do 80km/h, co skutkuje mandatem 300MAD, (ok. 150zł). Paulina patrzy na pana policjanta uśmiechając się do niego szeroko i mówi, że przecież 9km/h, to tyle co nic, że w Polsce za takie przekroczenie nikt by nas nie zatrzymał i że nie wiedzieliśmy, że w Maroku jest inaczej. Pan policjant jest nieugięty i pokazuje nam wypisane już mandaty. Dodaje, że gdybyśmy przekroczyli prędkość o 7km/h to nie zatrzymaliby nas. Odpowiadamy, że to już nasze ostatnie dni w Maroku i jak zapłacimy 300 MAD mandatu, to już nie będziemy mieli za co jedzenia kupić. Obiecujemy, że już będziemy jeździć przepisowo. Cała ta konwersacja, samych nas zaczyna już trochę bawić. Paulina sięga do głowy po kolejne pomysły, żeby jakoś wybrnąć z konieczności zapłacenia mandatu. Próbuje z patentem „na studenta”, który też często skutecznie wykorzystywaliśmy (jakby nie było doktorant – też student). Pokazuje swoją międzynarodową legitymację studencką ISIC. Policjanci z każdej strony oglądają kartę ISIC, czytając z zaciekawieniem wszystkie zawarte w niej Informacje. Zaczynają wypytywać o studia i o to co najbardziej podoba nam się w Maroku. Po kilkuminutowej pogawędce oddali nam dokumenty, puścili oczko, i życzyli szerokiej drogi. Odjeżdżając z miejsca „zbrodni”, w lusterku zauważyliśmy że policjanci zamiast wrócić do swoich obowiązków, przez dłuższą chwile stali na środku drogi i machali nam na pożegnanie. Otwieramy paszport, a w nim – nieruszone 50 MAD. Całkiem sympatyczna ta marokańska policja. Pełni wrażeń ruszyliśmy w dalszą drogę. Cała ta sytuacja na pewno na długo zapadnie nam w pamięci.

Do Marrakeszu dotarliśmy wieczorem. To co zobaczyliśmy początkowo trochę nas przeraziło. Miasto było niewątpliwie największym ośrodkiem jaki dotychczas odwiedziliśmy w Maroku, a ruch uliczny mógł przyprawić o zawrót głowy. Zasady ruchu drogowego zdawały się tutaj nie istnieć, a chaosu jaki panuje na ulicach nie da się opisać. Jedziemy sobie trzypasmową drogą, a po chwili orientujemy się, że obok nas jadą jeszcze 4 inne auta, 3 skutery i osioł ciągnący wóz. Jazdę po Marrakeszu można bez wątpienia zaliczyć do sportów ekstremalnych. Chcąc nie chcąc musieliśmy się wtopić w ten szalony sznur pojazdów, co niewątpliwie można było uznać za wyczyn.

DSC_0078Znalezienie noclegu też nie należało do łatwych rzeczy. Po drodze mijaliśmy tylko drogie, sieciowe hotele. Po ponad godzinnym kręceniu się po ulicach Marrakeszu udało się nam znaleźć względnie odpowiedni dla nas nocleg. Był to i tak najdroższy hotel w jakim spaliśmy podczas tego wyjazdu. Trochę żałowaliśmy, że nie zarezerwowaliśmy czegoś dzień wcześniej przez Internet – co oszczędziłoby nam czas i być może trochę pieniędzy. Niewątpliwą zaletą hotelu było to, że znajdował się w samym sercu miasta ok. 200metrów od Placu Dżamaa al-Fina i najpopularniejszego w Marrakeszu Meczetu Kutubijja.

Sam Marrakesz w przeciwieństwie do Essouairy niczym specjalnym nas nie zauroczył. Plac Dzamaa al- Fina, o którym tak dużo czytaliśmy, trochę nas rozczarował. Nie było na nim nic takiego, co przyćmiłoby wcześniej widziane przez nas miejsca. Co prawda byli tutaj zaklinacze węży, gawędziarze oraz cała masa kramików z marokańskimi specjałami, ale widać było tutaj, że to wszystko nastawione było tylko na zdarcie z przyjeżdżających tutaj turystów jak największej ilości dirhamów.

Chcąc poprawić trochę raczej kiepskie wrażenie jakie zrobił na nas Marrakesz, wybraliśmy się na zwiedzanie bryczką okolicy. Targowanie się z dorożkarzami trwało chyba dłużej niż sama przejażdzka, która pozwoliła nam zobaczyć Marrakesz z trochę innej perspektywy.

Podsumowując, miasto Marrakesz, którego nazwa wzbudza bardzo często spore emocje u ludzi wybierających się do Maroka, nas nie tylko nie powaliło na kolana, ale nawet trochę rozczarowało. Okazało się wielką północno-afrykańską metropolią z nowoczesnymi sklepami i drogimi hotelami. Może to nasze odczucie, bo nie przepadamy za wielkomiejską atmosferą. Zdecydowanie bardziej podobało nam się w spokojnej Essaouirze. Potwierdziło się też to, że chcąc poznać dany kraj, najlepiej udać się w miejsca, które nie są opisane na pierwszych stronach przewodników, gdzie turyści zaglądają rzadko. Wtedy można poczuć klimat i kulturę danego kraju. W Marrakeszu czuliśmy się, jakby każdy chciał zedrzeć z nas choć kilka dirhamów. Najlepszym przykładem był zakup świeżego soku na Placu Dżamaa al-Fina. Cały rząd sprzedawców przekrzykuje się jeden przez drugiego, że mamy kupić sok od niego a nie od kolegi ze stoiska obok. Nas takie sytuacje męczą. W końcu zdecydowaliśmy się na pierwszy kramik z sokami, gdzie Pan nie wydzierał się do nas, tylko sympatycznie zapraszał uśmiechem. Kiedy podeszliśmy do niego i złożyliśmy zamówienie na cztery szklanki soku, jego kolega z konkurencyjnego kramiku głośno nas zwymyślał, że nie wybraliśmy akurat jego.

DSC_0200

Niezbyt miło wspominamy także nachalnych „przebierańców” paradujących po Placu Dżamaa al-Fina, którzy zagadują i wręcz chwytają za rękę i próbują wymusić zrobienie zdjęcia, żeby później powiedzieć, że musisz za nie zapłacić. Marrakesz opuściliśmy z niewątpliwą ulgą. Tęsknić raczej nie będziemy.

Może zainteresują Cię inne wpisy?

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

3 Comments

  1. Dst pisze:

    Mimo wszystko raczej nie żałujecie wyprawy do Marrakeszu? Jak ceny?
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    • Pewnie, że nie żałujemy! zależy czego ceny – hotele w dużym mieście, zwłaszcza turystycznym zazwyczaj są droższe niż w mniejszych miejscowościach, za szklankę świeżego soku z pomarańczy płaciliśmy ok. 2 zł, nie pamiętamy ile za tadżina, ale mniej więcej tyle samo co w innych częściach kraju

  2. Julka pisze:

    Już dwa razy wybieraliśmy się do Maroka i za każdym razem stwierdziliśmy,że jednak nie jedziemy bo nasze auto nie da rady.Będąc na Tarifie mogliśmy także wykupić wycieczkę promem do Tangeru ale zawsze myśleliśmy że jednak nie bo autko (renault espace) nie nadaje się na marokańskie drogi i trzeba mieć auto 4×4 aby tam wyruszyć.A widzę,że się myliłam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 🙂 Trzeciego razu nie przepuszczę a i Wasze rady wezmę pod uwagę bo też nie lubimy miast oblepionych turystami.Pozdrawiam!!!

Leave a Reply

Translate »

Zapisz się na newsletter i bądź na bieżąco!

rogalin