Po kilkunastu dniach intensywnego zwiedzania i nadrabiania kilometrów przyszedł czas na chwilę odpoczynku. Zatrzymujemy się na dłużej (1,5 dnia) nad albańskim wybrzeżem. Cały dzień spędzamy na błogim lenistwie na jednej z plaż w Ksamilu.
Sam dojazd jak zwykle sobie uatrakcyjniamy. Zamiast główną drogą, przypadkowo skręcamy w jakąś boczną. Po chwili kończy nam się asfalt, a zaczyna polna, wąska i strasznie dziurawa droga. Domyślamy się, że coś nie gra, więc postanawiamy zawrócić. Pytamy o drogę pierwszych napotkanych ludzi. Bardzo miły pan zaczyna nam tłumaczyć, że co prawda do Ksamilu prowadzi inna, główna droga, ale i tą dojedziemy. Rusza przed nami i macha, że mamy jechać za nim. Proponujemy, żeby wsiadł do samochodu. Jedzie z nami może z dwa kilometry, po czym wysiada, pokazuje, którą drogą mamy jechać i wsiada do swojego auta, które stało zaparkowane przy drodze. My tymczasem robimy przerwę na krótką sesję zdjęciową z jednym z pierwszych widzianych z bliska bunkrów. Mija może z 15 minut, kiedy podjeżdża samochód i wyłania się z niego chwilę poznany przez nas Albańczyk z zapytaniem, dlaczego za nim nie jedziemy. Trochę zdziwieni, bo nie wiedzieliśmy, że za nami czeka, mówimy, że robiliśmy zdjęcia z bunkrem. On zaczyna się śmiać i mówi, że zobaczymy ich tu jeszcze wiele, bo jest ich tu tak dużo jak grzybów po deszczu. Wsiadamy do auta i ruszamy za nim. Doprowadza nas do głównej drogi i żegnamy się.
Dojeżdżamy do Ksamilu, gdzie zjeżdżamy kilka plaż, żeby wybrać tę najmniej zatłoczoną. Przejrzysta, lazurowa woda i miękki złoty piasek zachęcają do ochłody w Morzu Jońskim. Za trzy leżaki i parasol trzeba zapłacić 600 leków, a wypożyczenie roweru wodnego to koszt 500 leków. Przy tych cenach możemy poszaleć. Bierzemy leżaki, kupujemy zimne piwko i zaczynamy delektować się albańskim słońcem.
Bezczynne leżenie i morskie kąpiele szybko nam się nudzą, więc postanawiamy wypożyczyć rower wodny i podpłynąć do jednej okolicznych wysepek. W oddali widać nawet greckie Korfu (swoją drogą cieszymy się niezmiernie, że jesteśmy po albańskiej stronie, bo to samo plażowanie kosztowałoby nas kilkukrotnie więcej, a morze i widoki takie same). Chyba tylko w Albanii można rowerem wodnym wypływać na otwarte morze.
Późnym popołudniem wracamy do Sarandy i robimy mały rekonesans po mieście. Jest to typowy nadmorski kurort z długą promenadą, knajpkami, adekwatnie wyższymi do położenia cenami i tłumem turystów. Spotykamy nawet kilka zorganizowanych grup z Polski.
2 Comments
O rany, jak cudnie! A przygoda samochodowa tym razem bardzo sympatyczna!
super widoki 🙂