Po paru miesiącach bez wyjazdów nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu do Stambułu. Bez przygód się nie obyło, o mało włos naszą wyprawę zakończylibyśmy w Pradze.
Bilety kupiliśmy już dawno w promocji Pegasusa za niewiele ponad 300 zł z bagażem w cenie. Wylot z Pragi, ale to nie problem biorąc pod uwagę, że lecimy w czwórkę – koszty paliwa się rozłożą, a auto zostawimy na parkingu. Udało nam się znaleźć parking w cenie 16 EUR za 6 dni. Z Poznania wyruszamy o 5 rano – tak, żeby ze spokojem zdążyć na samolot o 15 z minutami. Pierwsze utrudnienia pojawiają się po około 60 km – poważny wypadek. Mijają nas 2 karetki. Jesteśmy bardzo blisko miejsca wypadku i widzimy, że nie ma szans, żebyśmy w najbliższym czasie ruszyli. Szybka decyzja – nawracamy i szukamy objazdu. Jedziemy przez ciemne, wiejskie uliczki – nie do końca wiedząc, czy dobrze wyjedziemy. Objazd wypadku zajął nam prawie godzinę, ale w końcu wróciliśmy na główną trasę. Tuż przed Wrocławiem kolejny korek. Zaczyna się robić gorąco. Czy zdążymy? Michał na gps-ie dostrzega jakąś małą dróżkę prowadzącą przez las. Postanawiamy spróbować. Warunki są niezwykle ciężkie. Dosłownie brodzimy w błocie. Na szczęście objazd zajmuje mniej czasu niż poprzedni, ale nasze świeżo umyte dzień wcześniej auto po klamki oblepione jest błotem. Atmosfera w aucie robi się coraz bardziej napięta. Straciliśmy już bowiem dużo czasu na objazd dwóch wypadków. Zatrzymujemy się tylko, żeby zatankować auto i drugi raz, żeby kupić winietę. Jesteśmy już w Czechach, tutaj mamy ostatnie 100 km autostradą – jest więc szansa, że uda nam się dotrzeć na czas. Pędzimy tak szybko jak się da, aż tu nagle ponownie stajemy w korku. Trzeci wypadek! I tym razem brak możliwości objazdu, bo znajdujemy się na autostradzie. Miny mamy nietęgie. Na szczęście po 15 minutach stania auta powoli ruszają. Pędzimy coraz szybciej. Jest już 12:45, a do przejechania wciąż mamy 70 km. Chyba wszyscy w głowach układają już plan, co zrobimy, jak nie zdążymy. 40km, 20 km, 10 km… już na gps-ie widać chorągiewkę. Słyszymy głos nawigacji: „jesteś u celu”! Rozglądamy się – a tu z prawej pole, z lewej pole. Jedziemy kawałek dalej. Widzimy parking – ale to nie nasz. Zatrzymujemy się, pokazujemy parkingowemu naszą rezerwację i pytamy za ile u niego możemy zostawić auto. Mówi, że 2x tyle. Już się prawie wypakowujemy, kiedy oznajmia nam, że nie ma wolnych miejsc. Nasz parking jest 1,5 km dalej. Z prędkością światła, ponownie pakujemy się do auta i ruszmy we wskazanym kierunku. Hurra! Udaje nam się znaleźć nasz parking! Pan z obsługi flegmatycznym ruchem wpisuje wszystkie dane i tłumaczy nam co mamy zrobić. Poganiamy go i za chwilę już razem z plecakami siedzimy w busie, który zawozi nas na lotnisko. Wbiegamy na lotnisko i w ciągu 5 minut nasze plecaki są już nadane i karty pokładowe mamy w rękach. Ufff… udało się! Idziemy do pierwszego sklepu i kupujemy piwo na zredukowanie emocji…
Lot trwa 2,5h, które w większości przesypiamy. Lotnisko Sabiha Gökçen oddalone jest od dzielnicy Fatih, gdzie mamy zarezerwowany apartament o kilkadziesiąt kilometrów. Właściciel apartamentu zaproponował nam taksówkę w cenie… 75 EUR. Oczywiście podziękowaliśmy. Dojechanie komunikacją miejską okazało się niezwykle łatwe. Spod lotniska do Taksimu odjeżdżają busy – Havatas za 14 TL. Według rozkładu odjeżdżają co pół godziny – a w rzeczywistości co kilka minut – jak tylko bus się zapełni. Z Taksimu do naszego apartamentu bierzemy już taksówkę, bo dzieląc na 4 osoby, wychodzi taniej niż tramwajem. Za taksówkę płacimy 20 TL.
Jest już wieczór, więc udajemy się na kolację i padamy spać. Zamówiliśmy oczywiście kebab.
Pierwsze wrażenia ze Stambułu można opisać w kilku słowach: miasto meczetów, kebabów, bazarów, tłumów i ogromnej różnorodności kulturowej 🙂