Jeśli wybierasz się do Tanzanii prawie na pewno znajdziesz się w Dar es Salaam – największym mieście Tanzanii, często mylonym ze stolicą. Jeśli tak jak my, nie przepadasz za wielkomiejską atmosferą, a musisz tu spędzić trochę czasu proponujemy prawdziwie afrykańską alternatywę – nocleg u Eazy’ego. Eazy’s Place znajduje się w małej wiosce oddalonej 12 km od centrum Dar es Salaam. Nie ma tu bieżącej wody, prysznica ani toalety europejskich standardów, nie ma Internetu, nie dojeżdża tu nawet komunikacja miejska. Za to codziennie rano budzi Cię pianie koguta, między nogami biegają kury i gołębie, a na śniadanie dzieciaki zrywają dla Ciebie przepyszne mango prosto z drzewa. This is Africa!
Eazy’s Place – jak się dostać
Eazy, a właściwie Emil, jest 37-letnim lokalnym artystą. Kilkukrotnie był w Europie ze swoimi pracami. Dzięki pomocy niemieckich przyjaciół, również artystów, udało mu się wybudować i otworzyć hostel – Eazy’s Place. To również oni zarządzają rezerwacjami w hostelu, ponieważ Eazy nie ma dostępu do Internetu. Hostel jest wspaniałą alternatywą dla ludzi nie lubiących zgiełku wielkich miast. Dostać się tu można tylko tuk-tukiem (bajaji), motorem (pikipiki), ewentualnie taksówką.
W Dar es Salaam lądujemy o 3 w nocy. Przed lotniskiem czeka już na nas kolega Eazy’ego. Szkoda tylko, że niemiecki znajomy Eazy’ego, u którego rezerwowaliśmy nocleg uparcie wciskał nam, że najlepszym sposobem dostania się do Eazy’ego jest taksówka. Sporo bowiem przepłaciliśmy. Po naszych znajomych, którzy dotarli do Tanzanii kilka dni po nas Eazy wysłał tuk-tuka i dzięki temu cena za transport była o ponad połowę niższa (35.000 TZS).
Początkowo jedziemy asfaltową drogą w kierunku Bagamoyo. Później skręcamy w boczną uliczkę i za chwilę asfalt się kończy. Zaczynają się wertepy. Momentami zastanawiamy się, czy auto da radę pokonać piaszczyste podjazdy. W nocy nie widzimy, że przejeżdżamy przez wyschnięte koryto rzeki. Później dowiadujemy się, że mało kto chce tą trasę pokonywać. Na szczęście bez większych problemów udaje nam się dostać do hostelu. Na miejscu wita nas Eazy oraz Thomasi – jego brat cioteczny. Chłopak ma 15 lat i pomaga Eazy’emu w prowadzeniu hostelu. Jest bardzo pracowity. U Europie 15 letnie dzieci raczej myślą o zabawie, spotkaniu ze znajomymi, grach komputerowych itp. Thomasi codziennie pomaga w przygotowaniu posiłków, robi zakupy, nosi ciężkie wiadra z wodą – do toalety i pod prysznic i wykonuje sporo innych prac.
Pokoje
Nasz pokój jest skromnie urządzony, czysty. Znajdują się w nim dwa łóżka, nad którymi zawieszone są moskitiery. Początkowo mamy problemy z zaśnięciem. Jest nieziemsko gorąco. Już po paru minutach jesteśmy zlani potem. Do tego nie pozwalają nam zasnąć afrykańskie odgłosy niewiadomego pochodzenia. Dopiero drugiej nocy Eazy otwiera okno i mimo, że nadal jest strasznie gorąco, to jest już zdecydowanie przyjemniej.
Afrykańska toaleta
Jesteśmy mile zaskoczeni, że nie ma problemów z prądem. Mimo, że dotarliśmy tu w środku nocy, nasz pokój jest oświetlony. Jedynie idąc do toalety czy pod prysznic należy wziąć ze sobą latarkę. W zamian za te uniedogodnienia, podczas korzystania z toalety czy prysznica możemy podziwiać gwieździste niebo i obserwować wędrówkę księżyca. Po jednym dniu zupełnie się do tego przyzwyczajamy. Również do tego, że jako prysznic służy nam wiadro z wodą pochodzącą z deszczówki i dzbanek, którym polewamy się wodą. To niesamowite – do kąpieli wystarcza nam zaledwie pół wiaderka wody. Uświadamiamy sobie ile wody marnujemy w Europie… Wspólnie dochodzimy do wniosku, że każdy Europejczyk powinien zostać wysłany przynajmniej raz w życiu na takie wakacje – doświadczenie afrykańskich warunków pozwala docenić to, co mamy w Europie, niejednokrotnie zmusza do refleksji.
Posiłki
Rano Eazy przygotowuje dla nas śniadanie – m.in. chapati i samosę, które znamy już z Indii, a wieczorem kolację. Musimy przyznać, że gotuje całkiem nieźle. Przygotowanie posiłku trwa, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić w Gambii, około 2 godzin. Na ogrodzie rosną drzewa mango, papryczki chili, orzechy nerkowca, którymi Eazy co rusz nas częstuje. Posiłki są proste, ale bardzo smaczne. Najbardziej smakują nam jednak owoce. Chyba nigdzie na świecie nie jedliśmy tak pysznych, soczystych i słodkich ananasów, bananów i mango.
Okolica
W okolicy znajduje się kilka sklepów. My najbardziej lubimy chodzić do tego prowadzonego przez Anę, z którą szybko się zaprzyjaźniliśmy. Prowadzi sklep, opiekując się swoją 1,5 roczną córeczką Alice. Zazwyczaj kupujemy colę (700-100 TZS)i wodę (1000 TZS). Próbujemy też lokalnego piwa Safari, Kilimanjaro i Serengeti (2300 TZS).
Nie ma tu zresztą zbyt dużego wyboru. Większe skupisko sklepów, gdzie można znaleźć już wszystko, od owoców, przez kartę SIM, po aptekę znajduje się koło głównej drogi prowadzącej do Bagamoyo – około 4km od domu Eazy’ego. Przy panujących tutaj upałach naprawdę ciężko byłoby dostać się tam na piechotę. Najlepiej pojechać tuk-tukiem (4000 TZS w jedną stronę). Jadąc jeszcze 3 km dalej docieramy na plażę.
Spacerując po okolicy mijamy lokalne, prosto urządzone domy i machające do nas dzieci oraz pozdrawiających dorosłych, palmy kokosowe, drzewa na których rosną jackfruity, bananowce, a także pasące się kozy i krowy. Lubimy taką swojską, wiejską atmosferę.
Choroba.
Eazy jest niezwykle pomocny. Chętnie towarzyszy nam po okolicy, pomaga kupić kartę SIM. Kiedy Paulina choruje i przez 24h nie wychodzi z łóżka i nic nie je, Eazy przygotowuje dla niej wywar z aloesu, który ma zabić wszelkie bakterie, kupuje suchy chleb, żeby chociaż coś zjadła, towarzyszy podczas wizyty w aptece, a nawet rezygnuje ze spędzenia sylwestra u kolegi w Bagamoyo, żeby w razie potrzeby być na miejscu, gdyby Paulina gorzej się poczuła.
I tutaj kolejna refleksja. Nie warto brać ze sobą zbyt dużego bagażu. Wszystko można bowiem kupić na miejscu. Wystarczy zapytać lokalsów. Mimo, że wzięliśmy ze sobą pełną apteczkę leków, kiedy Paulina zachorowała, okazało się że nasze leki nie działają. Po wzięciu 2 tabletek Paulina nadal nie wstawała z łóżka. Lokalna apteka okazała się bardzo dobrze zaopatrzona. Na miejscu zastalismy, mówiącego świetnym angielskim lekarza (tak przynajmniej powiedział nam Eazy), który po krótkiej rozmowie z Pauliną przepisał jej leki. Poczuła się lepiej juz po wzięciu pierwszej dawki, a nawet udało jej się wcisnąć w siebie trochę kolacji.
Informacje praktyczne:
Cena za pokój 2-osobowy ze śniadaniem- 25000 TZS (około 12 $)
kolacja – 4000 TZS (około 2 $)
dojazd z lotniska: taksówką – ok. 35$, tuk-tukiem – 15$.
dojazd tuk-tukiem (bajaji) do centrum miejsocowści – 4000 TZS w jedną stronę
dojazd tuk-tukiem (bajaji) do plaży – 7000 TZS w jedną stronę
www.eazy.build-art.de
tel. kom. Eazy’ego +255 754339851
5 Comments
Niefajny początek z tą chorobą – dobrze, że szybko przeszło.
Ja akurat niestety mam trochę inne doświadczenie co do zaopatrzenia lokalnych szpitali w Tanzanii w leki i zawsze wolę coś mieć – chociaż, macie rację, że nie warto zabierać 'wszystkiego’
Wizyty w szpitalu na szczęście udało się uniknąć, ale co do zaopatrzenia apteki, naprawdę byliśmy pod wrażeniem.
[…] też za Eazy’m, który ugościł nas, jak tylko potrafił najlepiej, a podczas choroby Pauliny opiekował się […]
Powiedzcie mi, kochani, a jak właśnie z tym spaniem. Mieszkałam w Laosie przez 4 lata i wiem dobrze co to upalne noce. Wy rozumiem byliście przełom grudnia i stycznia, tak? Ja myślę o wyjeździe końcem stycznia, więc byłoby gorąco. Domyślam się, że u Eazy’ego nie ma klimy, a wiatraki jakieś ma? I ile kosztuje dojazd do miasta tuk-tukiem? Dzięki 🙂
Cześć 🙂 wentylatora niestety nie było, być może że od tego czasu coś się zmieniło. Jeśli chodzi o ceny, to podaliśmy je w części: Informacje praktyczne.
dojazd z lotniska: taksówką – ok. 35$, tuk-tukiem – 15$.
dojazd tuk-tukiem (bajaji) do centrum miejsocowści – 4000 TZS w jedną stronę
dojazd tuk-tukiem (bajaji) do plaży – 7000 TZS w jedną stronę
Pozdrawiamy! Jeśli będziesz u Eazyego, to pozdrów od nas Janet i Briana – małych sąsiadów Eazy’ego 🙂